Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

Niewiadomo, koza czy jej pan lubił kołacze, lecz ofiarę chętnie przyjęto.
— Ojcze miłościwy — odezwał się Dryja, kołacz oddawszy — jadę za jedną wielką sprawą, która dla mnie szczęśliwą albo złą się stać może. Powróżcie mi, miłościwie — cot, czy licho będzie z tego?
Długo bardzo Znosek nie dawał odpowiedzi żadnej. Podniósł głowę, popatrzał na chłopca, na konia, przyglądał się najdrobniejszej rzeczy, od skórzni począwszy do czapki, a koza tymczasem nogami tupała.
— E! e! — począł chrypliwie, ale coraz głos podnosząc, jakby mu on rósł w piersi. — Chłopak z ciebie nie głupi, sam wiesz, że kto lezie na drzewo po gruszkę, kark skręcić może, a gdyby nie lazł, gruszki-by nie dostał. Miarkuj, czy ulęgałka warta karku!
— Nie ulęgałka! — przerwał Dryja.
— No, to na drzewo leź, byłeś na wierzbę nie drapał się po gruszkę — dodał Znosek zagadkowo.
Popatrzeli na siebie.
— A wiesz ty — mówił dalej — gdzie gruszka siedzi, i widziałeś ją, że jest? a może spadła i wieprze ją dzikie zjadły?
— E! tatuś — zawołał, ośmielając się, Dryja — powiedzcie-bo co wiecie lepiej odemnie — wrócę ja z gruszką czy z guzem?