Nie otrzymawszy odpowiedzi, Dryja postał krótko i pojechał dalej. Myślał: czy do Ryżca wstąpić czy nie; dumał nad tem długo, potem z drogi w las nawrócił i na polance na nocleg stanął. Jak później swą drogę obrócił, sam tylko wiedział. Zdawało się, że naumyślnie błądzi po okolicy, że sam nie wie gdzie jest, bo czasem dwa razy w jedno miejsce powracał. Spotykał w lesie ludzi; nikogo nie pytał o radę, — rozgadywał się z nimi niewiedzieć o czem.
Kilka dni tak się błąkał po lesie, niewiele od Ryżcowej zagrody oddalając się, Czasu stracił dosyć. Nakrążywszy tak po różnych kątach, uroczyskach, polach, ścieżynach, jednego dnia wreszcie ruszył naprost i do Ryżcowej zagrody się dostał.
Stary na przyźbie siedział; było to już po widzeniu się z Mirkiem; czekał wieści od niego. W początku się nawet omylił i Dryję wziął za tamtego, ale prędko się opamiętał, bo go widywał we dworze Leszka.
Myślał, że go wysłano na jakieś zwiady, gdy chłopak się zbliżył, pokłonił i o gościnę poprosił.
— Bo to mi się trafiło nieszczęście wielkie — odezwał się. — Kneź Leszek — bodaj go choroba męczyła! — pogniewał się na mnie i chciał karać; musiałem ze dworu iść precz!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/133
Ta strona została skorygowana.