Ryżec, choć niebardzo domyślny, jednak się strwożył o zdradę.
— Stawcie konia, pożywcie się — odparł — nikomu drzwi nie zamknięte, ale nie popasajcie długo, bo Leszek i na mnie gniewny. Na mnie też ludzi nasadza; tu was znaleźć mogą.
— Leszek teraz wojną zajęty — rzekł Dryja, konia dając parobczakowi. Wrócił od was wielce gniewny, że córki waszej nie dostał, a na naszych karkach gniew chciał spędzać.
Ryżec popatrzał, posłuchał i odezwał się:
— Zły on na mnie — a jakże ja na niego powinienem być, co mnie córki pozbawił?
— Pogrzeb jej sprawiliście? — spytał podstępnie Dryja.
— Sprawiły jej pochorony Wodnice — rzekł głosem stłumionym Ryżec — albo — kto wie? Kto wie co się z nią stało? A wy, nie prawcie o tem, abyście mi serca nie psowali. Idźcie, jedźcie i w drogę dalej.
Z odprawy niebardzo rad był Dryja, nie chciał okazać, że mu szło o co innego, nie o gościnę; wstąpił do izby na strawę. Starszy parobek kazał mu podać misę, a Ryżec pozostał na przyźbie.
Po posiłku wrócił Dryja do starego, ale, znalazłszy go zasmuconym i milczącym, wpredce musiał o konia zawołać i jechać. Szło mu dotąd ciężko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/134
Ta strona została skorygowana.