Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

ba jedna Rusa. Tej szukam, pytam, ot i znaleźć nie mogę.
Rozśmiała się Dobrycha, czyniąc minę pogardliwą, bo zazdrosną była, że się tamtej lepiej wiodło.
— Rusa, Rusa, poczęła — ona gdzie jej nie posiać wyrośnie, a kiedy kto jej szuka, to się pod ziemię chowa!
Zbliżyła się o krok do siedzącego na ziemi Dryi i mówiła dalej:
— Rusa w lesie, ot tam, wskazała ręką stronę, kędyś legowisko ma, a gdzie? didko wie tylko, co z nią trzyma. Niejeden za nią chodził. Widać ją, jak lasem idzie, idzie, na raz — ziemia się pod nią rozstąpiła — niéma!
— A jakże ją ludzie wołają? — pytał Dryja.
— Wołać jej darmo — mówiła Dobrycha — radzi się u niej, kto ją spotka; albo nadedrogą wyczeka. A wy darmo będziecie szukać wiatru w polu, i jak znajdziecie nie pomoże wam; rychlej jeszcze urok rzuci.... Komu ona kiedy pomogła!
— Kędyż na nią czekać? — spytał Dryja.
— Wszędzie dobrze, a i tu też — dodała baba. Ona po wodę często przychodzi, a psowa ją i po niej ze źródła czerpać źle.
A no — jak wola wasza, chcecie licha napytać? co komu do tego?
Rozgadała się stara dużo, język ją świerzbiał. — Posiedźcie tu dzień, dwa, to ją zobaczycie.