Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

i otwarcie, iż Mirek zdumiał się i mocno zaciekawił.
— Bałamucą ludzie! — zawołał — byłem na gródku, gdy wracał: dziewczyny żadnej nikt nie przyprowadził. Gdyby ją mieli, kneź, co lubi godować, już-by ucztę sprawił i cieszył się. Chodzi jak mruk zły. Rozmiłował się w niej jak stary. Żadna mu nie miła, a ma ich dostatkiem.
U was — dodał Dryja, rozgadując się — u was plotą, że kneź ją wziął, a na gródku mówią, że ją ojciec schował....
Mirkowi się chciało już powiedzieć nawzajem, iż najlepiej wie, że u ojca jej niéma, szczęściem się powstrzymał.
Znowu tedy popatrzyli na się — i Dryja dodał:
— A wy, tutejsi?
— Ja — rzekł Mirek — a no, nie zdaleka, tylko mi w chacie mojej naprzykrzyło się. — Dziwna sprawa jakeśmy się tu zeszli. Wy uciekacie od Leszka: ja chciałem do niego, aby się zaciągnąć czy do dworu, czy do wojów.
Pokłonił mu się Dryja.
— Zdrowiż bądźcie — rzekł — a weźcie na się nie jedną, ale dwie lub trzy skóry, abyście wytrzymali te rozkosze, jakie tam mieć będziecie!
— Niewinnego przecie nie drą ze skóry — odezwał się Mirek.
— U nas tam nie patrzą winy — śmiejąc się mó-