Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

wił Dryja — gdy pan zły, to się nie rozdobrucha, aż pisk ludzki posłyszy. — Kto z brzega.....
Tak się dłuższa pomiędzy nimi rozpoczęła rozmowa. Mirkowi szło wiele o to, aby się wywiedział na pewno, że na gródku Lublany próżno szukać było; zajął się więc tym zbiegiem mocno, a że po miodzie prawda łacniej wychodzi na wierzch, dostał zapasu z kąta, począł Dryję częstować. Nie był od tego Dryja, i choć roztropny, choć nieufny, języka rozwiązał a pleść zaczął.
Poił go tak Mirek, ciągnąc z niego co mógł, a wreszcie dobrem słowem i miodem tak go udobruchał, że ten niemal wszystko mu wyśpiewał co z sobą wiózł. Nie powiedział tylko, że za Lublaną go wysłano, ale się wydał z tem, iż nie darmo po świecie się włóczy, zbiega tylko udając.
Tego ostatniego słowa, którego Mirek chciał dostać, nie udało mu się wyciągnąć z upojonego, który wkrótce legł i zasnął.
Tyle z rozmowy z nim skorzystał, iż wpadł na myśl, że go trzeba było mieć zdala na oku. Choć się nie przyznawał, że za Lublaną jechał, że jej szukał, nadto jakoś wiele o niej wiedział i mówił, aby to podejrzenia nie obudziło.
Mirek, który pił mniej, gdy go chrapiącego posłyszał, podumawszy trochę, postanowił nazajutrz dodnia, nieczekając aż wstanie, ruszyć z chaty, zasadzie się kędyś i zdala śledzić, co pocznie.