Gdy nazajutrz po ciężkim śnie miodowym zbudził się Dryja i obejrzał a nie zobaczył towarzysza, skoczył naprzód do stajni, zląkłszy się o dropiatego, o którego stał bardzo. Dropiaty u żłobu na miejsca był i tymczasem, niemając co, złób gryzł, bo miał taką brzydką naturę.
Uspokojony o konia, niebardzo się już dziwił potem, że go miły towarzysz dodnia bez pożegnania opuścił. Wstał i począł dumać: co dalej pocznie. Musiał iść za radą Dobrychy. Konia zabrawszy, poszedł do zdroiska, u którego ludzie się znowu roili.
Tu cały dzień na darmo przesiedział i, choć pytał o Rusę, nikt mu o niej nie umiał powiedzieć więcej nie nad to, że czasem u źródła bywała.
Gdy Dryja tak na swej straży do nocy stał, zdala Mirek nad nim czatował. Podejrzanym mu się zdał, iż darmo u zdroju siedział a na noc do chaty wrócił znowu. Mirek się tu już nie pokazał i gdy Dryja usnął, do szopy się wykradł spocząć, a dodnia wrócił do lasu na stanowisko. Od ludzi się dowiedział, że Dryja kilku o Rusę się dopytywał. Musiał go tembardziej pilnować.
Drugiego dnia zdala zobaczył babę idącą i naprzeciw niej pośpieszył.
Ta, poznawszy go, spojrzała zukosa, stając chętnie do rozmowy.
— Słuchaj matuś — odezwał się, zbliżając do niej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/141
Ta strona została skorygowana.