Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

kiem poczęła się zbliżać ku drodze, nad którą Dryja siedział.
Spostrzegłszy ją, chłopak, zręczny, nie dał poznać po sobie, że mu jej potrzeba było. Nie zbliżył się, słowa nie rzekł, puścił ją po wodę i dopiero, gdy wracała, wstał, zastępując jej drogę.
— Możebyście mi co powiedzieli — rzekł — po kościach mnie łamie strasznie. Spać nie mogę.
Dajcie mi ziele jakie.
Gdy to mówił, baba mu się bardzo pilno przypatrywała, po odzieży i z twarzy przypomniała sobie, że Leszków był.
— Musieli was na Leszkowym dworze nie rózgami lecz kijmi bić, gdyście się do kneziownej Donki pod parkan podkradali. Jak niéma łamać po kościach, kiedy kości połamane?
— A wy zkąd wiecie, żem ja u Leszka był? — za pytał Dryja.
— Toć mi o tem wróble na drodze powiedziały, że na mnie trzy dni tu czekacie — rzekła baba.
Dryja się uląkł i krok odstąpił.
Spojrzał na nią wzrokiem nieufnym.
— Sadła weźcie niedźwiedziego i smarujcie się niem — dodała Rusa niby poważnie, węża za pazuchą noście, a nie jeść wam, ino szpaki: będziecie zdrowi.
Śmiech jej się przesunął po ustach.