Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

ma przemówić do kogo; puszcza mowy nie rozumie, a gdy ona zagada, człowiek jej nie pojmie.
Ze starą Rusą prędko się przegadało wszystko; wolała baba milczeć lub sama mruczeć do siebie; potem jej częściej u dębu nie było niż koło niego się kręciła. Pogospodarowała rano; puściła Lublanę na wolność, sama szła, to po zioła, to po wodę, to do ludzi, to niewiadomo gdzie i dokąd, może na te zgliszcza, na których szczęście się jej spaliło przed laty. Przed wieczorem wróciła czasem, lub nocą; przychodziła łania do niej, przylatywał kruk, zleciały się ptaki — Lublana jej za tyle stała co i inne stworzenia. Choć się litowała nad nią, dobre słowo dała, nie pieściła jej jak dziecko. Lublana też niewolnicą-by być nie chciała i nie mogła. Gdy stara szła gdzie w swoją stronę, ona, niebardzo się oddalając od dębu, siadała na polance, Łyska mając przy sobie, i jak półmartwa, godzinami nieruchoma siedziała, powtarzając tylko: — Dolo ty moja, dolo!
Palce do roboty tęskniły.
Drugiego czy trzeciego dnia od Rusej zażądała kądzieli, bo przy przędzeniu myśli smutne w nić się wplatają i wraz z nią idą precz.
— Przynieś ty mi przęślnicę! rączkę lnu, wrzeciono — odezwała się cicho, przymilając się do niej.
Stara kądziel pod płachtą przyniosła. Miała więc towarzyszkę Lublana, a jak siadła nić cieniu-