Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

działa, że krasa jej szła ze łzami, że tak dłużej wtym lesie chyba jak dęby mchem porośnie. Płakała i wypłakiwała oczy.
Stara, przyszedłszy wieczorem, poznawała po czerwonych powiekach, co się zadnia działo, głową trzęsła, nie mówiła nic. Wszystko można odczynić, lecz łez nigdy. Zechcesz je wstrzymać? — poleją dwoiste; a niewidzieć ich — czasem najlepszy sposób, by oschły. Rusa więc nie pytała o powieki czerwone.
Jednego wieczora, gdy siedziały n gasnącego ognia, a słowik zawodził daleko, Rusa sparła się na dłoniach, Lublana twarzą położyła się na murawie; jedna spoglądała na drugą, przemówić do siebie nieśmiejąc.
— Matuś ty moja — poczęła wkońcu Lublana — mnie tu nie żyć, lecz chyba umierać! Nie widać końca, nie słychać wybawienia.... Ty, co wszystko znasz, spytaj kruka, wody, wosku, a powiedz długo mnie żyć w tej niewoli?
Rusa poczęła miłosiernie patrzeć na nią.
— Innym-bym wróżyła — rzekła — tobie nie mogę, bo ja w tobie nie widzę jasno. W inną duszę gdy zapuszczę wzrok, to jak w zdroju widzę na dnie piasek i kamienie; w ciebie gdy spojrzeć chcę, wiruje woda, pieni się a szumi i w oczach mi się ćmi.
Siedzisz dzień kamieniem — powiedziałby kto „kamienna“ a jutro porwiesz się jak piasek, co go