Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

wiatr weźmie w pląsy — i niéma Lublany! Gdy nie możesz biedz i skakać nogami, skaczesz dumami i zrywasz się gniewem. Pierwszych dni myślałam: las cichy ją ukołysze i uśpi, martwota ją odrętwi, niewola ją opęta; lecz od tych dni w tobie wre gorzej, i któż wie: kiedy się kipiątek wyleje!
— O! odgadłaś ty, mądra matuniu, odgadłaś — poczęła mówić głosem boleściwym Lublana, bo co się ze mną dzieje, żaden język nie wypowie! A co dzień dalej, to gorzej, a sen, coby pomógł przyspać i zasypał jak piasek, porywa od ziemi wichrem.
Wstała, mówiąc Lublana:
— Siedzieć w puszczy i umierać, albo się ważyć na wszystko i ginąć — to już jedno.
Trzymajcież mnie, matuchno, trzymajcie, abym wam na zgubne imię nie pierzchnęła.
— Choćbyś chciała, nie możesz! — rozśmiała się Rusa — rwać się darmo: tylko siły tracić... Samaś chciała puszczy: masz ją teraz, i do zbytku.
Co w głowie swej marzyła Lublana, tego nawet Rusa wszystkowiedna odgadnąć nie mogła; postrzegła tylko, że jej oczy coraz świeciły jaśniej, i chodziła tak, jakby na ramionach nosiła co ciężkiego.
Dnia tego, gdy Rusa do zdroiska poszła i od niego wracać miała do dębu swego, a Dryja, za nią ukradkiem się przesuwając, kroki jej śledził, poszła najpierw do chaty, w której choremu dziecku żywiącej wody zaniosła: Dryja widział ją wchodzą-