Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

Chłopak głową potakiwał i zęby mu się wpółuśmiechu zpod warg pokazały.
— Coś ty! Spał? hę? jeszcze tak coś z ciebie patrzy, jakbyś senny był... He! rozbudź się! — rzekł stary.
— Ni mi się śniło spać! zawołał Mirek.
— To cię widać napadła ta tęsknica, co my ją znamy, bo ją każdy, jak dzieci wysypkę, przebył.
Śmiał się Czapla. — A zaczemby młody tęsknił, gdyby nie za dziewuchą? Cóżeś ty sobie chyba nie napatrzył żadnej?
Mirek się rozśmiał, głową potrząsał.
— Hę? — pytał, bystro się w niego wpatrując Czapla — gadaj bo!
— A co z tego gadania! — niechętnie się odezwał Mirek.
— Któż poradzi, jak nie stary? — rzekł Czapla.
— Albo to mnie rady trzeba! — począł, jakby otrząsłszy się z zadumy i milczenia, Mirek. Bez urazy, druhu stary — bez urazy. — Kto już cudzego rozumu żądny, temu żaden nie poradzi!
Czapla się rozśmiał.
— Choć ty rady nie chcesz, dodał, ja ci ją dam. Weźmiesz — dobrze, nie — schowam ją nazad do mieszka. Tobie trzeba niewiasty szukać, wziąć i gniazdo słać. Ja twojego ojca druhem byłem, i twoim jestem, lata twoje znam. Czas kwilić... ej! czas. Albo to przebierać bardzo warto? One wszystkie