Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

cą, a choć znużony był, nie oddalił się, czekając i wypatrując, dokąd pójdzie dalej. Był pewny, że tu mieszkać nie mogła.
Nad wieczór już Rusa wyszła, ostrożnie kołując, nim na dróżynę do dębu się dostała, i obejrzawszy się dokoła, poczęła szybkim krokiem wracać do domu, niespokojna o Lublanę, której od dnia przeszłego nie widziała.
Dryja opodal, z boków przedzierał się lasem, nietracąc baby z oczów, tak zręcznie, po myśliwemu, że ani go dostrzedz, ni posłyszeć nie było można. Gdy musiał gałęzie powikłane poruszyć, podsłuchiwał wiatru i z nim razem szeleściał tak, iż rozpoznać szmeru nie było podobna. Rusa kilka razy miała jakby przeczucie jakieś czy podejrzenie; stawała i nasłuchiwała; nachylała się, rozglądając: naówczas Dryja na ziemię padał i leżał, dech wciągał; a gdy Rusa poczynała znowu dalej iść, czołgał się za nią.
Z kierunku jej drogi miarkował, że musiała gdzieś do kryjówki swej dążyć, bo zapuszczała się głębiej coraz w głuchą puszczę. Mrok już był wielki, gdy Rusa, zmęczona dosyć, do dębu się dowlokła. Czekała na nią dziewczyna, ognia nanieciwszy, z Łyskiem u nóg, podparta na rękach, z kądzielą siedząc, ale prząść niemogąc.
Po chodzie Rusę poznała, podniosła głowę i po-