Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

— Niech powie wprzódy, zbój niegodziwy: kto go posłał, gdzie ich więcej? Pewno nie sam!
Uderzenie nogą ocuciło Dryję i budząc w nim złość bezsilną, razem życie obudziło.
— Bij, a prędzej, wiedźmo przeklęta, począł głosem ochrypłym — bij — nie powiem nic. Szkoda, że mnie pies nie zagryzł, wolałbym od niego ginąć, niż z babskiej ręki!
Podniósł głowę, mówiąc, i wpatrzył się w Lublanę.
— Zabij ty — mruknął — zabij ty — przez litość!
— Przez litość! — zawołała dziewczyna — a za co ja mam mieć litość dla ciebie, coś mnie chciał dać w ręce tego obrzydłego dziada!
Dryja milcząco skrwawionemi oczyma popatrzał na nią.
— Niech-że ginę jak licho moje i dola dadzą! a prędzej!
Głos, którym to mówił, poruszył nareszcie dziewczynę; odstąpiła kroków parę.
Rusa stała nad nim.
— Juści go żywić ani wolno puścić nie można — odezwała się — jutro zbójów naprowadzi przez zemstę.... Albo mu ziela dam pić, aby na wieki zasnął, albo nożem po gardle.
Głosowi starej, groźnemu, ile razy się odzywała, towarzyszyło psa warczenie. Lublana z jakąś ciekawością dziką wpatrywała się w leżącego, który