poskakiwał ku niemu, jakby się znowu chciał rzucić, ale go Lublana wstrzymywała. Rusa siedziała zamyślona i jeszcze gniewna; drżały jej wargi, jakby niedosłyszanym głosem coś do siebie mówiła. Pokilkakroć łajanie i przekleństwo wyrywało z jej ust, ale Dryja nie poruszył się już. Leżał twarzą do ziemi. Po licu Lublany w krótkiej tej chwili przeszło tyle chmur różnych, jak gdy po burzy niebo się mieni. Wkońcu brwi namarszczone rozsunęły się, wargi przybrały wyraz smutny, na oczach jakby łzy się zaszkliły.
Po obu niewiastach widać było, że, choć wyrok wydały, ciążył on im; nie wiedziały co począć. Rusa chciała odciągnąć Lublanę i obawiała się, aby więzień cudem się jakim nie rozwiązał: dziewczynie żal się go robiło. Widok krwi, który mężczyznę pobudza, ją osłabił. Odwracała oczy.
— Chodźmy! — rzekła niewyraźnie do Rusy.
Rusa głową potrząsała.
Słysząc głos dziewczyny, Dryja się podniósł trochę — jęknął znowu.
— A nu! krasa Lublano, począł mężnie — choć wy się ulitujecie nademną. Noża macie — co wam potem, że mnie wilcy szarpać będą!
— A ją gorzej niż wilkowi dać chciałeś, ty zbóju — odezwała się Rusa gniewnie. Coś ty za to wart! Co? Co ci ona uczyniła?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/156
Ta strona została skorygowana.