— Nazwała mnie parobkiem Leszkowym — rzekł Dryja.
— Boś więcej nie wart! — odparła Rusa. Poszedłeś, nie wojować, jak na męża przystało, lecz baby tropić i ludzi sprzedawać.
— No, to zabijcież! — zawołał Dryja — zabijcie!
— Umrzesz i tak sam! — rzekła nielitościwa Rusa ze wzgardą.
Dryja twarzą przypadł do ziemi: nie chciał już mówić więcej.
Noc była czarna; zdala wywodziły słowiki i żaby na błotach skrzeczały chórem, odpowiadając sobie; ogień przygasał, — Lublana poszła go rozniecić. Siedziała opodal zamyślona; milczenie trwało długo, — aż wstała znowu i zbliżyła się do leżącego.
— Słuchaj ty — odezwała się głośno, aż Rusa zdziwiona głowę podźwignęła — co ci Leszek obiecał za to, żebyś mu topielicę wyśledził i dostał? Dobry pan! Kochasz go? Mów, po coś się podjął mu być oprawcą? Gdybyś stary był, dziwu-bym nie miała, a nie było już na świecie nic lepszego do roboty, tylko się puścić na zbója. Na wojnie zabić, ty wiesz, to nic, to chwała — lecz dziewkę zamordować!....
Dryja podniósł głowę — słuchał i pojękiwał.
— Com zrobił, tom zrobił — jęknął ku niej — zabij, a nie męcz!
— Zabiegałeś do mnie, jak i drudzy, — mówiła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/157
Ta strona została skorygowana.