chcesz-li żyć? będziesz mi jako niewolnik spełniał co każę?
Dryja milczał.
— Srom! srom! — zamruczał.
— A nie srom ci było iść za tem, z czem cię posłano?
— Kneź a pan — jam sługa.
— Teraz ty nie sługa, lecz jeniec i niewolnik mój — zawołała Lublana. — Wybieraj: albo żyć i na czarne bogi przysiądz posłuszeństwo, albo zdychać, ot, tak marnie.
— Zdychać! — zamruczał Dryja — zdychać. A jakbym to ja mógł patrzeć na ciebie, Lublano, co-byś mnie równo ze swym psem miała, albo gorzej od niego? Co-bym spojrzał, srom-by mnie jadł — nie warto takie życie ziarna grochu. Zdychać! — powtórzył.
Nie byłybyście wy mnie wzięły — dodał po chwili — niedoczekanie wasze, gdybym ja popijanemu Didka nie drażnił, a licha nie wywoływał! Nie wy to, i nie pies wasz, ale licha zemsta mnie tu wpędziła.
Rusa plunęła i skrzywiła się.
— Myślicie, że wam co z tego przyjdzie, gdy mnie wilkom zjeść dacie? Nie powrócę ja, innych naśle Leszek, bo wie, że Lublana żyje, a póki żyw, on nie wyrzecze się, taki urok na niego rzuciła!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/159
Ta strona została skorygowana.