Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

Huknął z chaty tak, jak się w lesie na huczki odpowiada, a miał głos, gdy go podniósł, że go na kilkoro stajania słychać było. Wszystko w chacie się wystraszyło. W progu już słychać było stąpanie. Zobaczył Mirka, który ku niemu szedł.
Uścisnęli się. Spojrzał Czapla w oczy młodemu.
— Coś ty jeszcze Lublany nie opłakał? — odezwał się, — czyś kwasu się gdzie napił? co tobie!
Mirek westchnął.
— Daj się czem lepszem orzeźwić naprzód — odparł głosem zachrypłym.
— Piwo stoi, a no nie takie jak łońskiego roku — rzekł Czapla.
— Brzozowy sok mi spleśniał — dodał — chyba miodu przynieść każę, ale ten do łba idzie.
Krzyknął na czeladź, wbiegła dziewczyna i uciekła, zobaczywszy obcego. Czapla wołał, — miodu. Siedli tymczasem na ławie.
— Tobie-bo, Mirku — odezwał się gospodarz — albo tak skisnąć albo żonkę na gwałt brać. Bierz, do licha, Ludkę, dadzą ci ją.
Potrząsł głową Mirek.
— Lublana-bo żyje bodaj — odezwał się — uszła od ojca, aby ją Leszek nie porwał.
— Baby ci baje prawiły. Odzienie leżało nad stawiskiem — rzekł Czapla. — Wodnice ją wzięły!
— Nie Wodnice, tylko Rusa — i ta ją schowała —