Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

mówił Mirek — a co gorsza, że Leszek o tem wie, posłał pono na zwiady i odebrać ją gotów.
Czapla się zżymnął.
— Niech bierze — odparł — bo ci ona z głowy wyjdzie i będziesz miał spokój.
Mirek się pochylił ku niemu i szepnął cicho:
— My nie będziemy mieli pokoju, aż Leszka precz wyżeniemy. Słyszysz.
Czapla się za szyję wziął i poskrobał.
— Dla jednej dziewki? — spytał.
— Nie dla niej, ale dlatego, że my sobie lepszego znajdziemy — począł Mirek. Zawżdyśmy sobie wybierali na wodza kto nam lepszy był. Ten tylko się opycha i żłopie, a nam ziemie zajeżdżają bezkarnie Niemcy nie-Niemcy, kto chce. Luda nam nabrali różni — ćmę — a my patrzym i cierpim i, — kądziel nam prząść! — zakończył głośno.
Czapla nań patrzał, nie chciał odpowiadać.
— Ot i miód — odezwał się, widząc, że chłopak niósł dzbanek — pijmy.
— Cóż wy na to? — spytał Mirek.
— Na miód, choć mój, powiem, że dobry, a na twoje słowa, choć twoje, powiem — nie zdrowe! Dla spódnicy jednej — zawieruchy robić nie warto.
— Poczekać trzeba, aż wam Przemko spali osadę, jedną albo dwie, tedy słowa moje zdrowsze będą — począł Mirek i miód pił.