w gorszej niewoli niż u Leszka. Od niego się wykupi, wykłania, wymknie, a z gromadą żartu niéma.
— Ale gromada sama sobie szkody nie zrobi — wtrącił Mirek.
Gdy to mówili, Dryja, który wygłodniały był i spragniony bardzo, miód zobaczył, a dobra woń od niego zaszła, i aż mu się uśmiechać zaczął. Nalano kubek, chwycił go spragniony i lice mu się rozjaśniać zaczęło. Mirek, który już miał z doświadczenia, że po miodzie z niego wiele można było wyciągnąć, wprawiony w ciekawość tem, że o wiecu prawił i zapowiadał go, sam, zamiast gospodarza, ugaszczać zaczął przybysza.
Tymczasem Czapla, który dobre oczy miał, przypatrywał mu się pilno. Poznał po nim łatwo, że musiał niedawno przycierpieć biedy, bo młoda twarz zbladła była, oczy wpadłe, czoło pomarszczone. Mirek też zmianę w nim widział coraz większą.
— Na tej włóczędze, od Leszka uciekłszy — rzekł Czapla — musieliście biedy zaznać, albo was ta rana od zwierza wymęczyła, bo na waszą młodość niewesoło i niezdrowo wam z oczów patrzy.
Dryja się zarumienił i poruszył.
— Prawda — rzekł — ranę miałem ciężką, i chory przeleżałem tygodni parę, a gdyby nie baba co mi maść dała, już-bym może pod ziemią był.
— To pewnie Rusa — dodał Mirek, uśmiechając
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/167
Ta strona została skorygowana.