Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

się, przypomniawszy sobie, jak Dryja za nią w las pociągnął, a on za nim podążyć nie mógł i musiał powrócić.
Tymczasem, aby usta gościowi rozwiązać, poili go, Czapla i Mirek, czemu się on nie opierał. Czapla coś o wiecu zapowiadanym chciał wiedzieć, choć nie myślał nań jechać; Mirek rad był języka dostać o Rusie, czy przy niej się Lublana nie znajdowała.
Dryja pił, lecz ostrożnie, zrazu słowa z ust nie wypuszczał, na baczności się mając. Miód tylko powoli rumieniec młody i humor mu przywracał.
Z wiecem na Czemielowem Horodyszczu nie taił się, że starszyzna go uradziła.
— A zkąd-że starszyźnie się taka ochota wzięła do obradowania bez knezia i przeciwko niemu? — spytał Czapla. — Siedzieliby cicho przy piecu! Nawarzą piwa, a my go wszyscy pić będziemy.
— Pijemy je i tak — odparł Dryja. — Leszek coraz zuchwalszy się robi; dalej nikt życia, ni dobytku nie będzie pewny.
— Myślicie, że drugi Leszek lepszy będzie? — spytał Czapla. — Najlepszy, gdy go na gródku posadzicie, wojsko mu dacie i siłę, popsowa się w rok lub drugi.
— A jakby się bez żadnego obeszło? — spytał Dryja. — Wszak-ci żyliśmy za ojców i dziadów z samymi Wojewodami — i nie było gorzej.
Czapla ręką pogładził się po głowie.