Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

— Dwunastu Leszków miasto jednego — rzekł — siła złego.
— Byleśmy się tego zbyli — co już będzie, to będzie — kończył Dryja. Ten z Niemcami trzyma i z Didkiem gotów, aby jemu z tem dobrze było.
Słuchając, Mirek potakiwał.
Stary gospodarz brodę tarł.
— Cierpieliśmy długo Srokę, cierpieli — rzekł — robił co chciał, nie pisnął nikt; razem za jedną pono dziewką wszyscy na niego. Gdyby nas każdego za takie gwałty karać chciano, nikt-by szyi nie był pewnym.
— Mówicie sobie o tej dziewce — przerwał Dryja — jakbyście jej nie znali. Nie każda jej równa i nie za każdą-by tyle wrzawy się zerwało!
Mirek krzyknął:
— Prawdę mówisz, co Lublana to nie druga. Śmieliście się ze mnie, żem ja za nią tęsknił: a oto i ten, choć ją może niewiele razy widział, tosamo co ja trzyma.
Dryi miód zaczynał do wymowy pomagać.
— Wy, miłościwy gospodarzu — odezwał się do Czapli — jużeście się białego mięsa najedli do syta, to wam ono wszystko jednego smaku.
Nas się młodych popytajcie: co to za dziewka jest! Ja-bym się nie dziwował, gdyby, Leszka za nią wypędziwszy, starsi ją — jeżeli żywa jest — knehinią wybrali.