wrony tak im jednej do drugiej. Choćby obie młode były, hoże obie będą — ani przymierzaj.
— Słysz, Mirku — zawołał, śmiejąc się brzydko, Czapla — czy ja się najadłem chleba czy mięsa, dziczyny czy łosiny, abym syt był, albo to mi nie jedno?
— A! nie jedno! ręką po kolanie uderzając, odezwał się Mirek... niejedno. Wiedźmę do chaty wprowadzisz, życie ci zakrwawi...
— One wszystkie wiedźmy są! — dodał Czapla ręką machając.
— To po cóż mi je swatasz? — spytał chłopiec.
— Bo wiem, że młodemu gdy się pić chce, trucizny-by się napił — odparł Czapla. Choć wiedźmę, trzeba wziąć, a trzymać w ręku groza!
I kułaka nastawił stary.
— Czaplo miły — tobie już na świecie wszystko zbrzydło chyba — odezwał się Mirek — a mnie się jeszcze śmieje. Nalazłbym taką, co wiedźmą nie jest.
Tchnął i oczyma potoczył.
Stary patrzał nań długo i usta mu się zpod wąsów uśmiechały.
— Cot czy licho? ja zgadnę która u ciebie nie wiedźmą jest — dodał Czapla. A ty to wiedz, że ta, co ci jest najmilszą, dla ciebie najgorsza, bo ta ci na kark siędzie i postronek na szyję założy i zrobi z tobą co sama zechce.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/17
Ta strona została skorygowana.