Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

Czapla parsknął.
— A co myślicie? — odparł żywo Dryja — czy-to ona Wandą-by nie potrafiła być? albo-to jej odwagi brak, czy rozumu, czy powagi?
— A toś oszalał! — zawołał Czapla.
— Jako żywo! — przerwał Mirek — i ja z nim trzymam!
— Gdzieżeś ty ją tak poznał? — spytał Czapla.
Zagadnięty Dryja, na którego i Mirek spojrzał bystro, musiał zamilknąć.
— Nie ja jeden: znali ją wszyscy, a kto zobaczył, do kogo zagadała, młodych i starych za serca chwytała; każdy dla niej gotów był w ogień czy w wodę.
Mirek go za rękę pochwycił, tak mu to miłem było, co słyszał.
Czapla wstał aż z ziemi, tak mu to gadanie dziko się wydało.
— Młokosy! — krzyknął — poszaleliście oba. Jeszcze u nas tego, co tam koło Prahi słyszeli kiedyś ludzie, nie bywało i nie będzie. Tam baby panowały, że się z ich rąk ledwie ludzie wyzwolili, dziewki przewodziły, a mężowie kądziel przędli: ale my tego u nas nie pozwolimy! Kneźny się wam zachciało, aby sobie jednego z was wybrała! albo i kilku zkolei!
Mirek i Dryja śmiać się poczęli, widząc go tak gniewnym.