Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

— Szczęście, że się ta utopiła! — dodał Czapla, — bo Mirek z drugimi.... gotowi-by....
Mirek mu przerwał.
— Kto wie czy się utopiła?
Dryja zmilczał trochę, a potem dodał:
— Pewnie, że się nie utopiła, ona-by prędzej wroga do wody pchnęła, niż sama poszła, bo męztwo ma, jak mężczyzna, a inny jej nie dorówna.
Czapla splunął i powtórzył: — Młokosy!
Tak spędzili na różnych rozmowach czas do wieczora późnego, a Mirek coraz bardziej do Dryi przystawał. Stary Czapla, choć się nadąsał, że stronę bab gość trzymał, na nocleg go prosił. Został i Mirek. Poszli razem na siano do odryny spać. Jeszcze nie dniało, gdy ich głos gospodarza w podwórku obudził i szmer jakiś, który posłyszawszy, zerwał się Mirek. Niezwyczajnego coś działo się, bo, wyjrzawszy przez wrota, w szarym dnia nadchodzącego brzasku, ujrzał kupę ludzi i koni, przeciw którym w jednej koszuli Czapla wyszedł i żywo rozmawiał z niemi. Schwycił się i chłopak, niebudząc Dryi, który spał jeszcze.
Zbliżywszy się, po głosie i po twarzach zaczął poznawać przybyłych. Byli to sami żupanowie i kmiecie, a starszyzna: Mieszek Gruby, Mieszek Turem zwany, Przemko Biały i Czarny, Chochoł, Zegrzda, Wiła, Bohobór i inni.
Czapla stał przed nimi, widocznie pomieszany,