Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Wszystka starszyzna tego chce — rzekł Przemko Biały.
— Mnie tylko dziw, zkąd się to tak nagle narodziło — przerwał Czapla. Mało temu dni było wszystkim dobrze, nikt nie bolał. Razem zerwali się najspokojniejsi i — huź!
— Prawda — rzekł Bohobór powoli — ślepi byliśmy długo, a wstyd i srom powiedzieć kto nam oczy otworzył.
Czapla spojrzał — któż? — spytał.
Starzy zawahali się z odpowiedzią.
— Co dobrego przychodzi do człowieka, to od Białego Boga, od mocnego Boha, co go jedni Perunem, drudzy Prowem, a inni różnemi imionami zowią, odezwał się Bohobór. Człowiek posłyszy głos; przemówi ziemia; zagada drzewo, zarży koń, zaszumi mu strumień słowem Bożem, że je zrozumie. Za głosem tem musi iść, choćby mu je wróg rzekł. Czuje, że to Boże słowo.
Czapla głową trząsł.
— Któż je przyniósł? — zapytał znowu.
Wtem Wiła z ławy wstał.
— No — co — dziewka! — rzekł głośno — dziewka!
Gospodarz w tył się rzucił.
— Żarty ze mnie stroicie! — krzyknął — albo wy starzy wszyscy, pozbyliście głowy. Dziewka!
— Dziewka! tak! — potwierdził Bohobór.
— Kto? jaka? — badał Czapla.