Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

leżycie — podchwycił Zegrzda — musicie iść z nami.
— Dziewki słuchać! — ruszając ramionami — zawołał Czapla: — Wstyd.
— A no, kneźnę-śmy raz mieli, pomnicie — przerwał Zegrzda.
— A ta się, głowę straciwszy, utopiła — dokończył Czapla — Niemca za męża nie chciała, ze swoich sobie dobrać nie umiała. Sama panować nie czuła siły, poszła w wodę!
— Źle mówicie — zawołał oburzony Bohobór. — Stare to dzieje i różnie je prawią, a była sławna i wielka knehini.
To mówiąc, już z ławy wstał, jakby zwątpił, aby Czaplę przekonali, ruszyli się i inni, a gospodarz na żaden sposób puścić ich tak nie mógł, bo było to dla domu sromotą, gdy z niego wyszli goście niejedząc i niepijąc.
Zaparł im conajprędzej drogę od progu, ręce szeroko rozstawiwszy.
— Nie pójdziecie ztąd, nieskosztowawszy mojego chleba i miodu — zawołał — nie krzywdźcie starego Czapli. Jeszcze mu się to w życiu jego nie trafiło.
Począł krzyczeć na czeladź, która się dopiero ruszać poczynała i ognie rozkładać. Dziewki biegły do krów mleko doić, starsza baba szła mięso wydawać i krupy — nie było gotowego nic.
— Dajcie choć chleba suchego — odezwał się Bo-