hobór, a nie trzymajcie nas dla ucztowania, bo drogi kawał i dworów dużo objechać musimy. Spieszyć trzeba, aby Leszek nie zaznał co się nań gotuje!
Sam gospodarz pobiegł po komorach, wynosząc i pędząc czeladź, aby niosła co było pod ręką. Co się znalazło, na stół zastawiano i rzucano.
Tymczasem dzień się robił dobry, i cała gromada, najadłszy się i napiwszy, już na konie siadała, gdy i Dryja się obudził. A że ranę na karku jeszcze miał, którą smarować i obwiązywać musiał, spóźnił się z szopy tak, że Żupanowie byli za wrotami, gdy wyszedł.
Czapla posępny na przyźbie pod okapem siedział, gdy gość mu się pokłonił. Spojrzał nań milczący; przypomniawszy sobie, że on mu pierwszy ów wiec zwiastował i babie rządy, nie miał ochoty mówić z nim więcej.
Mirek zaś, który wszystkiego pilno słuchał i coraz mocniej zaczynał wierzyć, że Lublana żyła, i nie kto inny tylko ona ludzi tak podniosła a ciągnęła za sobą, chwycił się Dryi, by się od niego więcej coś dowiedzieć. Razem poszli do mis i dzbanów, które jeszcze po odjeżdżających na poły pełne stały.
— Goście byli dodnia — rzekł do niego — na wiec się trzeba gotować. A prawdaż-to, boć wy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/177
Ta strona została skorygowana.