Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Ryżec nie puszczał jej od siebie, dotykając to odzieży, to rąk, jakby się chciał przekonać, że żywą córkę miał przed sobą.
— Teraz niedoczekanie Leszka, aby mi cię miał odebrać — zawołał. — Porzucę zagrodę, w lesie każę kopać ziemlankę, pójdziemy na drugą dzielnicę, a ciebie mu nie dam!
— E! — zawołało dziewczę — mało czekać a i jego tu nie stanie! Ale póki on na swym gródku siedzi spokojnie, ja tu nie mogę być. Przyszłam się pokłonić wam, pocieszyć i pojadę znowu.
Ryżec się przestraszył. — Ty, dokąd?
— E! moje się jeszcze nie skończyło — zawołała śmiało. — Zwołałam na Leszka ziemian i żupanów i kmieci; na wiecu i ja stanę świadczyć przeciw niemu!
Osłupiał Ryżec.
— Dziewka? na wiecu? Ty z żupanami i władykami.
Ledwie znów nie nastraszył się w niej Upiora — i krok odstąpił.
— Taka dola moja — odparła Lublana — zła ona czy dobra, nie wiem sama; a pcha mnie ona tam, gdzie iść muszę; na to-m ja musiała ztąd precz iść, głód cierpieć, chłód znosić, łzy wylać, aby dola się spełniła.
— Coza dola? — zapytał Ryżec.
— Alboż wiem! ta, co przeznaczona.