Dzień za dniem upływał.
Od Wojewody Ryja przybiegł pokrwawiony człek, przynosząc wieść, że straszne wojsko na rubieży czekało na nich, któremu zabity Leszek dowodził, mając z jednej strony ogromnego smoka ze skrzydłami, które rozpuszczone, słońce zakrywały, z drugiej, wilkołaka. Jęli tedy Leszek, smok i wilkołak bić ich i miażdżyć, tak że strumieniem krew płynęła, a pole w pas trupami się usłało. On jeden tylko ocalał, pod kamień się położywszy, i dopiero nocą powstał, aby wieść straszną przynieść panu.
Posła zamknięto do szopy i kazano mu milczeć, a czekano: azali się kto więcej nie zjawi.
Drugiego dnia przywlókł się inny i o popłochu wielkim mówił, o rozproszeniu.
Od Zerwy nie było wieści.
Kneź najpilniej pytał o Dryję, obiecując za zwłokę do ciemnicy go wsadzić; z każdym dniem rosła kara, już i siec go chciał i wieszać przysięgał. Berzda, na którego trochę gniewu spływało, byłby sam stryczek pomógł wiązać, tak się na posła złościł. — Wilcy go chyba gdzie zjedli! — mówił w duchu.
Zamiast wieści od Zerwy przyjechał ziemianin wystraszony i, nieśmiąc do knezia, do Berzdy szedł, oznajmując, że kmiecie i żupany i władyki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/186
Ta strona została skorygowana.