Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

Leszek zagroził jej, choć się lękał, — jeśliby nie spełniła rozkazu. Zaczęła się z niego wyśmiewać.
Trzymano ją dni kilka napróżno, gdy czeladź, co wprzódy po nią wysłana była w inną stronę, wróciła z groźnym słuchem, że cała ziemia się burzyła i wiec zbierał.
Berzda mu to utaił wprzódy; teraz strach kazał prawdę mówić.
Kneź, wierzył czy nie, ale wieści się nie uląkł — i śmiał się.
— Niech się kmiecie i żupany w wiec zabawią — zawołał — niech się sobie ruszą, łowy będziemy mieli dobre.... Tylko im dać czas, aby nabrali ochoty i męztwa!
Ludzi na gródku zbierano pocichu, a kneź czekał i pytał:
— Dużo tam ich się rusza?
Nieśmiąc powiedzieć, że wszyscy, Berzda pokazywał rękami i oczyma, iż bardzo ich wielu było.
— Niech ich będzie jaknajwięcej, niech będą wszyscy — mruczał Leszek — będę z nich mieć niewolników. Postrzygę wszystkim łby i pokuję w dyby.
Przynoszono różne wieści do gródka, ale nie wszystkie dochodziły do knezia; Berzda, ciasnej głowy człek, jednego patrzał: aby pan się nie gniewał i nie martwił, a ucztowania mu nie psuto, za-