widział u nas dziewki, coby rozumu mężów uczyły? Tego u nas nie bywało — i nie będzie.
Kneź zadumał się i niewiadomo coby był na tak silny odpór odpowiedział, gdyby przebudzony Berzda, który w izbie pańskiej obcy głos posłyszał, nie nadbiegł przestraszony wielce.
Leszek mu pokazał posła.
— Blekotu mu gdzieś jeść dali! — zakończył.
Tak osądzony wierny sługa, raz jeszcze padłszy na twarz, uderzywszy pokłon i nieśmiąc przeciw wyrokowi pańskiemu podnieść głosu, wysunął się z izby.
Leszek samnasam został ze swoim potakującym Berzdą. Tkwiła mu w głowie Lublana.
Opowiedział najpierw zausznikowi co słyszał o niej. Berzda dawno o tem wiedział, ale mówić nie śmiał; teraz, gdy już doszło to uszów pańskich, i on przyznał, że podobne wieści po świecie chodziły.
— Ale, żeby ona upiorzycą być miała — dodał Leszek — nie może to być.
Berzda potwierdził.
— Najlepsza rada — rzekł kneź — napaść teraz na Ryżcową zagrodę, gdzie ona być musi, i porwać ją. Wybrali sobie białogłowę za wodza; jak jej nie stanie, strwożą się i pierzchną. Tylko, wiedzieć trzeba: czy ona jest u ojca w chacie?
Berzda potwierdził znowu, lecz, że mu Dryja na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/194
Ta strona została skorygowana.