myśl przyszedł, który jak w wodę wpadł, a pocichu mówiono, że do Lublany też przystał, strwożył się, żeby mu nie kazano kogo posyłać na zwiady, aby i ten nie zginął a nie zdradził.
— Posłać do Ryżcowej zagrody! — zawołał Leszek.
Berzda musiał języka rozwiązać. Ręce rozstawił szeroko, głowę spuścił, ramiona podniósł.
— Miłościwy panie — kogo posłać! zdrajcy są, a to czarownica!
— Jedź ty sam! — zawyrokował kneź.
Rozkaz pański był słowem świętem, przeciw któremu nic się nie godziło rzec: Berzda przyjął go jak kamień, któryby mu upadł na głowę.
— Jedź sam i wracaj wnet!
— Kneziu panie! Każesz! w ogień i wodę! — jęknął Berzda — ale jak mnie was tu porzucić! Kto pościele na noc, kto popilnuje u stołu wieczorem? — Pojadę — a wprzódy, wprzódy-by spróbować jeszcze innego.
Kneź głową potwierdził.
Wyszedł zaufaniem zaszczycony pierwszy sługa w przedsienie, siadł i płakać mu się chciało — kogo posłać miał!
Przesądny, jak wszyscy wówczas byli, więcej na los niż na rozum rachował. Siadł i powiedział sobie:
— Poślę pierwszego, co wyjdzie zza węgła!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/195
Ta strona została skorygowana.