Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

wał, a los miał Berzda w poszanowaniu, wiedząc, że był daleko rozumniejszym od niego.
Co było robić! Postanowił próbować. Lecz, że w podsieniach i wobec wszystkich wdać się w rozmowę z Czombrem nie było sposobu, dał mu znak, aby za nim szedł do szopy.
Czomber miał w ręku widły i miotłę; wziął je na ramię i posłuszny poszedł za panem. W szopie, szczęściem, nie było nikogo oprócz koni.
— Czomber — odezwał się Berzda — szczęście się tobie trafia!
Chłop, który miał głowę spuszczoną, wzniósł ją zwolna, popatrzał i w tej chwili na ziemi ujrzawszy śmiecie, począł je zamiatać.
— Czomber — słuchaj — wiesz, gdzie jest Ryżcowa zagroda?
Uśmiechnął się parobek, i palcem na własne piersi wskazując, począł, przymrużając jedno oko:
— Ten wiedział, a tamten zapomniał. Co z głupim robić!
Rozumny Berzda, nie miał zwyczaju słów, które mu były ciemne, rozbierać; przeskakiwał je i szedł dalej.
— Znalazłbyś zagrodę Ryżcową?
— Ten-by znalazł, gdyby tamten pozwolił, — rzekł, ruszając ramionami.
— Tamtego nie słuchaj — dodał urzędnik pański — słuchaj mnie, rzuć miotłę, weź sakwę, chleb,