Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

ny był na nim i przytwierdzony tak, że cały na gród przyjechał.
Berzda osłupiał, patrząc nań, i ręce załamał. — Począł narzekać na bałamuctwo losu. Nie przyznawszy się do swojej nieszczęśliwej z Czombrem przygody, Berzda nocą sam jechać postanowił do Ryżcowej zagrody.
Wieczorem oznajmił się, że sam ruszy na zwiady.
Noce były miesięczne; Berzda, nie tchórzliwy, najlepszego konia ze stajni wziął, dzbanuszek pod opończę, w sakwę chleba kawałek i kazał sobie otworzyć wrota.
W stronie, ku której jechał, błyskało i grzmiało, ale zdaleka, burza przechodziła bokiem, nie było się jej co lękać, pokłusował więc szybko... Najmężniejszy człek, gdy nocą sam jedzie lasem, czuje koło serca niepokój, a tu właśnie trzeba było przebywać takie miejsca, w których duchy się włóczyły, wilkołaki szczekały. Znosek panował i wiedźmy latały. Niebardzo się rozglądając po bokach, Berzda pędził co mógł, lecz gdy miał mijać debrę, w której mieszkał Ludek, nie wytrzymał i rzucił w nią okiem.
Widok, który miał przed sobą, o mało go nie wkuł do ziemi, tak dziwnym a strasznym był.
Naprzeciw lepianki Znoska palił się ogień ogromny; na wysokim kamieniu siedział on sam ze swą długą brodą, którą palcami rozczesywał; u nóg je-