Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

Staremu zdało się, iż najlepiej uczyni, gdy się nie przyzna.
— Jechałem do brata, do Czarnego Kamienia — rzekł.
Rozśmiał się Ryżec. — I prosta droga wiodła cię od Leszkowego gródka do Czarnego Kamienia na moją zagrodę!
Droga nie była najprostsza, lecz Berzda odparł, iż tędy mu lepiej jechać się zdało, dla brodów i moczarów.
Potrącił go jeden i drugi.
— Praw, chcesz-li być cały, co kneź myśli?
— W głowie jego nie siedzę! — Zawołał Berzda — ani mi daje myśli swe do schowania. Co ma myśleć? Gdy na zająca napadną psy, zęby pokaże: cóż dopiero kneź?
Pokłonił się Ryżcowi Berzda.
— Chleb wasz jadłem, miód wasz piłem, byłem gościem u was, nie dajcież mnie na poniewierkę. Okup za siebie zapłacę.
— Okupu twego nie chcę, choć pomagałeś wiano córki mojej grabić, ale wolno nie puszczę cię, abyś języka ztąd nie zaniósł. Gdy Leszka wyżeniemy, puścim cię na zieloną paszę.
Śmieli się inni, targając; biedny człek sykał, kuląc się, gdy poza Ryżcem, o dziwo, zobaczył stojącego Czombra, który obu rękami wziął się w boki, usta wydął i tak obojętnie przyglądał się da-