Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

przód dobrze się z niego napiwszy, dopiero mu oddał.
— Tamtemu się pić nie chciało — rzekł — ale ten zawsze-by żłopał.
Zniósł to Berzda cierpliwie, a dobywszy z sakwy chleba, sam go już rozłamał, podając kawałek stróżowi. Ten odmówił.
— Ja tu nie głodny i tamten syty, a pić inna rzecz.
Jeniec milczał; Czomber się przysiadł do niego poufale i mówić począł:
— Przyjechał tamten słomiany cały do was, czy nie? Ja go odprawiłem szopę zamiatać — a no, nie wiem, czy tam stanął.
Berzda głową kiwnął.
— Tu mnie lepiej — dodał stróż — ja tu z ziemianami za pan-brat i nie mówią, żem głupi. Prawda, że głupiego, słomiaka, odprawiłem do was.
Zobaczycie dziwy! Ziemianie Leszka już nie chcą, powiadają że będą nowego wybierać. A nu, mnie wybiorą? Kto może wiedzieć, tamtegom się pozbył, teraz ja taki jak i drugi. Wybiorą mnie — klapnął go po ramieniu — postawię was w szopie konie podmiatać.
Chodząc przed Berzdą, jakby sam do siebie, mówić począł:
— Kneźnę sobie wezmę taką urodziwą, żeby ją