Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

przyszła? Juści woda do mnie nie chciała, musiałam ja do niej przyjść. A gdzie mnie niéma?
— Prawda — dodał Czapla, śmiejąc się — pełno cię po całym świecie. Nie wiem jak nogi starczą.
— Kto domu nie ma, musi chodzić w gości — mruknęła, przybliżając się Rusa. — Nie przykrzą sobie mną ludzie!
Przystąpiła do źródła, przy którem jeszcze czerpak leżał, i, popatrzywszy na Mirka, wzięła go w rękę; zaczerpnęła, napiła się; powoli mały dzbanuszek dobyła zpod płachty i, przykląkłszy na ziemi, napełniać go zaczęła.
— Kto sam nie może przyjść do zdroju, trzeba mu posłużyć — rzekła — choć to nie ta już woda co wprost z matusinej piersi tryska. To tak jak z mlekiem, które po udoju w garnek wieją: nie będzie już tem, czem było, kiedy je ssano!
Wstała, zatykając dzbanuszek.
— Hej, Rusa — odezwał się Czapla — wy, co wszystkich leczycie, jakbyście-to chorego Mirka uzdrowili?
I rozśmiał się, wskazując. — Baba głowę zwróciła.
— A co mu to jest? — spytała.
— Chyba odgadniecie, bo się nie przyzna — dodał Czapla.
Mirek dumnie usta skrzywił.
Stara nań patrzeć poczęła.