Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

z twarzy młodego słuchacza czytała zajęcie, z jakiem słowa jej chwytał.
— Bo to trzeba znać się tam w tej chacie — dodała — kijem ziemię wiercąc, jakby dla zabawy. Ryżec z ludźmi inaczej jest, a doma inny. Ho! ho! to człowiek, z którym nie łatwo. Córkę jedyną kocha, a dlatego ona z nim nic nie zrobi przeciw jego woli. To wiadomo, że ziemi dużo ma i dostatku i bogactwa; a i tego mu nie dosyć. Wysoko patrzy, zachciewa się jeszcze więcej.
Bodaj czy nie myśli dać Lublany kneziowi.
— A toć człek stary już i żon ma podostatkiem — zawołał Czapla.
— Starszyć on od was nie jest — odezwała się, obracając ku mówiącemu Rusa — a wy przecieć niedawno znowu-ście dziewkę wzięli od Żubra?
Czapla się skrzywił, nic nie mówiąc.
— Lublana przecie tego warta, ofuknął głośno Mirek, — żeby ją taki wziął, u którego ona będzie pierwszą i jedyną.
— E! — zawołała Rusa, — u knezia trzecia lepsza niż u kmiecia pierwsza. — A no, Lublanie się tego nie chce.
— Toć może ojcu do nóg paść i powiedzieć i prosić! — zawołał Mirek, poruszony.
— To nie pomoże nic — rzekła stara głową trzęsąc — ona to wie, a darmo się kłaniać, choćby ojcu, nie będzie.