Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

Ryżcowi na myśli, żeby wnuki jego kneżyły! Dumny jest.... Pomilczała trochę, a gdy ani Czapla, ni Mirek się nie odzywał, dodała w końcu:
— Na to innej rady szukać potrzeba! Gdyby się znalazł taki, któryby Lublanie miłym był, a ona jemu, toćby ojca nie pytali i poszli z sobą.
— Lublana ojca nie porzuci i nie sprzeniewierzy mu się — rzekł młody.
— Kto to wie? — szepnęła Rusa, patrząc na niego. Na dwór do Leszka Sroki iść — nie słodka rzecz. Kto to wie? Leszek niedobry; starsza u niego baba, co dworem rządzi, gorsza jeszcze. Życie w niewoli, tyle świata, co w oknie. Kto to wie! — powtórzyła raz jeszcze. Tylko nie łatwa rzecz ją wziąć, trudniejsza utrzymać, bo i Ryżec srogi człek i Leszek kneż możny: i pomocników ćma i zazdrosnych moc.
Zatknęła baba dzbanuszek z wodą i nieczekając odpowiedzi, popatrzywszy na milczącego Mirka, pokłoniła mu się lekko, uśmiechnęła szydersko i owinąwszy się płachtą, poczęła iść drogą napowrót ku dolinie.
— A co, Mirek? — spytał Czapla. — Pojdziemy na łowy za dziewką, czy nie?
Młody się zadumał chwilę tak jak wprzódy nadedrogą, gdy mu się wróble dziwowały — i nie odpowiadając nic, poszedł na kamień siąść. Po dobrej chwili dopiero otwarły mu się usta.