Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

Księżyc jeszcze nie dobiegł do pełni, a już młoda wiosenka świat odmieniła, ani go poznać. Gdzie niedawno przez drzewa nawylot świeciło, teraz ani było przejrzeć za liśćmi gęstemi; na łąkach stare trawy żółte znikły, tak młode ponad ich głowy powystrzelały. Brzozy warkoczami wonnemi wiewały jak dziewczęta kosami; dęby miały już żółte liście; głóg kwitnął jak śniegiem osypany, a ptacy gniazda na gwałt słali, aby czasu nie stracić.
Lasy, w których było długo cicho, jakgdy się ludzie spać pokładną, teraz, by w gospodzie czasu targu, rozlegały się rozmowami a wołaniem. Z jednej gałęzi na drugą, z jednego drzewa na drugie, wołali się i kukali ptaszkowie, swatając, zapraszając się, kłócąc. Kukułki się śmiały, naglądając kędy im wygodniejszą pościel przygotują. Ponad bory, ponad szumy, jastrzębie i orły płynęły, wybierając kogoby pochwycić.
Takiej wiochny kochanej dawno nie pomnieli ludzie. Często ona zawodzi, niby przyjdzie, uśmie-