Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

A gdzie się ono zebrało, tam zawsze jedna królowała, którą sobie same wybrały. Tak radzili starzy, tak i młodzi, i parobki, i dziewczęta.
Miło było spojrzeć na te dziewuchy, wszystkie już dorosłe i z wianuszkami na głowach w bieli wszystkie, w perłach i koralach na szyjach, z kolcami błyszczącemi na rękach.
O czem radziły? co było ich sprawą? Dziewczęca rzecz pieśni się uczyć, wianki pleść, o swatach szeptać, sny sobie tłómaczyć, a świątki, na których pląsy są, wcześnie układać.
Było ich z dziesiątek, bogatszych i uboższych, jedna w drugą rumianych i hożych, a tak jednako przystrojonych, że chyba po dostatku bursztynów poznać było można, która z zamożniejszej przyszła chaty.
W środku koła siedziała Ryżcowa Lublana; choć jej nikt nie obierał tu starszą, samo się złożyło, że nią była.
Dziewczęciu temu dziwowali się wszyscy. Ojciec jej Ryżec, człek był krępy, mały, grubo-karczysty jak żubr, rąk ogromnych, nóg jak stąpory, rudy, brzydki i straszny. Znali ludzie jej matkę Wolichę: niewiasta była chuda, czarna, zła, kłótliwa i zamłodu nawet nie hoża, choć rozum miała wielki a do pracy taką ochotę, że nie wiedzieli kiedy spała. Dla rozumu i dla rąk wziął ją Ryżec, a gdy umarła, płakał po niej, bo drugiej takiej gospodyni