Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

ukradkiem do niej przystąpić, jak do innej, nie ważył się żaden. Zaraz-by brwi czarne namarszczyła — strach ogarniał.
Co było chłopaków, kmiecych synów, bojarskich i żupańskich dzieci, ba i kneżąt nawet, wszystko biegło gdzie ją można było zobaczyć, bo słynęła szeroko.
Ojcowskie ziemie i dostatki, pewno się do tego przykładały, bo Ryżec bogaty był jak mało, ale Lublana, choć uboga, ciągnęłaby do siebie. Mówiły stare, że takie oczy miała.
Z dawnych to wieków wiadomo, że przez oczy dusza patrzy i mówi. Człowiek, choć czasem nie rozumie co mówi, słyszy głos potężny i trwoży się: tak oczy Lublany prawiły też rzeczy straszne i silne. Chłopcy mawiali, że, popatrzywszy w nie czasem, czuli się pijanymi jak po starym miodzie. W głowie się im mąciło i zawracało.
Kto miał rozum, ten też jej unikał.
Sam ojciec, choć był w najsroższym gniewie, gdy to wejrzenie śmiałe spotkał, spuszczał głowę i szedł precz.
Źli ludzie powiadali, że uroki rzucała: niejeden za koszulę kładł ziele od nich, gdy się z nią miał spotkać. Gdy zestarzeje — mawiali — wiedźma będzie straszniejszą niż Jaga.
Tymczasem Lublana młoda była i codzień rozkwitała piękniejszą.