na chłopców; niech Lublana wybierze.... sama się wyda.
Wszystkie zakrzyknęły i porwały się, szepcząc, chichocząc, gżąc, stawić kamuszki przed Lublaną, która się zamyśliwszy, nie przeszkadzała temu.
Dziubka, śmiejąc się najgłośniej, od jednej do drugiej chodziła, do ucha zbierała na kamuszki imiona, i opowiadała, który miał kogo znaczyć.
Biały, duży a plamisty, dostał imię Leszka Sroki; szary nazwany był Dęborem; mały i niepozorny Ziębą; chropawy i niezgrabny Myszką; a gładziutki i kształtny Mirkiem. Klaskały dziewczęta w ręce i aż podskakiwały z radości, wołając: — wybieraj!
Lublana ramionami ruszyła.
— A po co się to zdało? — spytała obojętnie. Wy mnie nie poswatacie ani zamąż dacie. Kamienie mnie nie oczarują.
— Wybieraj! wybieraj-że! — wołały dziewczęta.
Jedna znich rzuciła się na szyję Lublanie, prosząc, druga przypadła do jej kolan.
— Wybieraj!
Wahała się Lublana.
Oczy jej biegały z jednego kamyka na drugi, jakby znaczenie ich odgadnąć chciały.
— Co wybierać mam kamienie, kiedym ja jeszcze nie wybrała w myśli nikogo? — odezwała się.
— Nieprawda! — zawołała Mucha, — a! niepra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/42
Ta strona została skorygowana.