Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

żyła, spojrzała w stronę zkąd śpiew szedł, i zawołała, rękę podnosząc:
— Rusa!
A tuż zza pnia dębu pokazała się stara, w płachcie, z kijem w ręku, powoli ku nim idąca.
— Cóżeście tu w tem Babiem Kole dobrego uradziły! — odezwała się wesoło, zbliżając się ku nim. — Będą się parobki zpyszna mieli, gdy wojnę przeciw nim uchwalicie. Byle pierwsza, co się naprzód wysunie, nie dostała się któremu w niewolę i wianuszkiem się nie okupiła.
Dziubka wstała.
— Matuniu Rusa — odezwała się, rękami chudemi wywijając — myśmy wojny nie wypowiadały, a no, strach nam, aby nam naszego Wojewody nie zabrał wróg, — wskazała na Lublanę.
— Na nią pono się nasadzili!
— Sroczko ty mała! — odparła Rusa, tobie jeszcze o tem nie czas rozprawiać. Jeszcze ci pióra nie porosły! Idź kury karmić, nie do koła siadać.
— Matuś — piętnaście mam! niech inne poświadczą — a com winna, żem chuda? Jak mnie który weźmie, podkarmi, będzie ze mnie taka jak i drugie! Nie zlęknę się!
Śmiano się z Dziubki, Rusa głową potrząsała.
— Skrzydeł to nie ma: a latać-by chciało! — mruknęła — patrz, byś sobie nosa nie zbiła.
Rusa stanęła nad kołem dziewczęcem; w pomar-