oczyma, patrzyły na nią. Lublana jedna wzrok wlepiła w ziemię.
— O czem? — spytała Mucha.
— O kim? — szepnęła Dziubka.
— To mnie wiedzieć, nie wam, — odezwała się Rusa. — Czem-że stara baba młodemu chłopcu ma być, kiedy nie swachą? Czas-bo dobry mu się żenić. Raiłam mu różne.
Jakby wziął Ludkę od Wębora — albo-by to źle było?
To mówiąc, stara popatrzała na Lublanę, lecz nic z niej zmiarkować nie mogła. Mucha jej zaraz przerwała krzykiem.
— Ta mu dobrze życzycie! Ludka i nie krasna i chorowita, a Wębor co po niej da?... dwa przetaki sieczki....
— Albo mu to potrzeba wiana? — odparła Rusa — ma i ziemi i chleba dosyć. Ludki-ście nie widzieli dawno: wykraśniała a choroby się zbyła. Taka, co zamłodu się wystękała, pewniejsza od tych, co dziećmi zdrowe były.
— Niechaj bierze Ludkę — odezwała się głosem przymuszenie wesołym Lublana. — Czemu nie? Nikt mu tam na zawadzie nie stanie i nie przeszkodzi, Pokłoni się raz to i starczy: dadzą z ochotą.
Ruszyła ramionami.
— Mirek wart dobrej żony — dodała stara, wciąż
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/46
Ta strona została skorygowana.