Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

z twarzą bladą i oczyma świecącemi dziwnie wśród mroku.
— Musicie dobrze życzyć Mirkowi — zawołała — kiedy mu Ludkę raicie, albo to nie wiecie, że siostra jej uszła precz od męża z Niemcem, co u niego skóry kupował? Albo nie wiecie co druga siostra wyrabia, którą za Marniaka dali? ani krasy, ani statku, ani wiana! Swacha z was dla wrogów! Śmiała się, mówiąc z goryczą.
— A kogóżem mu swatać miała? może ciebie? hę? — rozśmiała się Kusa. Ty-byś go nie chciała, ojciec twój-by ma niego ani patrzył, i Leszek jeszcze słałby nań zbójów, aby odebrać, gdyby nawet wziąć się udało!
Zmilczało dziewczę.
— Albo to mało innych! — dodała, idąc dalej.
— Ty-byś go nie chciała?... — spytała Rusa nalegając. Nie było żadnej odpowiedzi.
— A ojciec?
Ruszyła dziewczyna ramionami, nie mówiąc i na to nic.
— Cóż kneź ten Sroka? — dodała w końcu baba.
— Kneź? — zawołała gwałtownie Lublana — niedoczekanie tego dziada, aby mnie on tknąć miał.
Wstrzęsła się aż Lublana.
— A gdy ojciec każe? gdy inne żony odpędzi? gdy gwałtem wezmą?
Obejrzała się Ryżcówna ku starej i uśmiechnęła.