Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

— Bajkę mi prawicie — przerwała Lublana.
— Prawdę mówię — odparła stara. — Miałam ci i ja chatę i zasieki, i męża i dostatek. Przyszła jedna noc, wszystko wzięła. Na popieliskach siedziałam długo, martwą głowę jego na kolanach trzymając, wypłakałam wszystkie łzy, poszłam w świat. Kto ból w sercu nosi, chodzić musi: gdyby siadł, umarłby.
Szły kawał drogi, nie mówiąc do siebie. Z dziewcząt, które im przodowały, znaczniejsza część rozproszyła się po innych drożynach. Dziubka z Muchą tylko przed niemi śpiewając, wlokły się, oglądając, poszeptując....
W zaroślach robiło się coraz ciemniej, a księżyc, choć się był podniósł do góry, mało gdzie mógł ze światłem swem przedrzeć się przez gałęzie. Rzadko na ścieżce pasek biały gdzieś leżał, i jeszcze przy nim było straszniej. Lecz do zagrody Ryżcowej już było niedaleko. Zdala odzywało się psów szczekanie, których głosy dobrze znała Lublana, i w powietrzu dym czuć było z wieczorną drzew wonią zmieszany. Cisza nocy panowała nad okolicą; oprócz ptactwa nocnego żadnego głosu słychać nigdzie nie było. Na błotach huczały derkacze i sowa kwiliła gdzieś na drzewach, a słowik wieczornicę swą miłosną zawodził.
Rusa wsłuchiwała się w to życie wieczorne, jakby je zrozumieć i wróżyć coś z niego chciała. Lu-