nic, choćbym, niewiem ile dni po lesie błąkać się i surowemi grzybami żyć musiała; nie pójdę.
Rusa się zbliżyła do niej — a cóż zrobisz? — spytała.
Dziewczę się namyślało trochę.
— W gaju za zagrodą jest odryna, w której siano trzymają. Chodźmy tam razem, przesiedziemy lichą godzinę: juści on tu wiekować nie będzie. Ojciec pomyśli co chce, żem się w lesie obłąkała!
To mówiąc, pociągnęła Rusę za sobą w krzaki, i boczną, dobrze znajomą ścieżką puściła się, prowadząc ją ku szopie, samotnie stojącej na pagórku.
Nie wiele czasu potrzeba było, aby do niej dojść. Stała, jak naówczas wszystkie budowle, otworem, bo nikt, nawet chat nie zamykał, choć wszyscy wychodzili w pole, a dla głodnego gościa, gdy gospodarzy nie było, chleb zawsze leżał na rogu stołu.
Lublana chwyciła za drąg i otworzyła szopę, w której jeszcze trochę siana przeszłorocznego i słomy leżało. Wpuściwszy Rusę, drzwi bardzo zręcznie zawarła znowu za sobą. Tu dopiero, rzucając się na siano, głowę w dłonie ująwszy, jęczeć zaczęła, i na dolę swoją narzekać, ale gniew mieszał się z trwogą.
Zaledwie tak krótką chwilę przebyły, gdy dziewczę się porwało na nogi:
— Rusa moja, miła! trzeba wiedzieć co się w za-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/52
Ta strona została skorygowana.