Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

jąc się, śmiejąc, jeszcze większą trwogę i niechęć w koło siebie rozsiewał.
Znali go z tego, iż nieustannie pić i jeść potrzebował, żarłokiem będąc i opojem takim, że za sobą beczułkę i mięso wędzone wszędzie wozić kazał. W jedle niebardzo przebierał; gdy głodny był, a skarżył się na głód zawsze — lada polewką bez okrasy się objadał. Pieczeń kozła na rano do kości ogryźć niczem mu było. Psom też kości nie rzucił nigdy wprzód, aż je pokruszył rękami i zębami i szpik z nich powysysał.
Powiadano o nim, że mężny był, że się nieprzyjaciela nie uląkł nigdy i w zapasy poszedł z każdym; jednego się tylko bał: to bab, czarów i uroków. Ziemie, którym przewodził, dosyć były rozległe aż ku pomorskiej granicy; lecz, że ich braci kilku było, co się po śmierci starego Leszka Kadłuba podzielili niemi, nie potrafiwszy zgodzić się między sobą o miedze, wciąż jeden drugiego zajeżdżał, ludzi porywał, bydło zabierał, chaty palił.
Trwało to już lat wiele i o zgodzie ani było myśleć.
Leszka tego, najstarszego z braci, nazwano „Sroka,“ jeszcze gdy chłopięciem był, dlatego, że krzyczał piskliwie a dużo. Głos mu i teraz, choć się rozrosnął, został taki cienki, niemiły i ochota do gadania nie ustała. Ludzie prawili, że gdy spał, całą noc coś mruczał i śmiał się.